Szubienica w Gross-Rosen

Od pierwszych kroków postawionych w tym miejscu towarzyszy nam przenikliwa cisza. Milczy puste pole ogrodzone kolczastym drutem, milczą rozebrane po wojnie więźniarskie baraki – oddały swe deski ludowej Polsce. Milczą nawet numery z liczbą tych co przez obozową bramę przeszli i tych którzy za nią na zawsze zostali. Wypowiadane słowa, krzyki i dzwięki obozowego życia odnajdziemy we wspomnieniach ocalałych.

Jeśli zechcecie zobaczyć tereny obozu koncentracyjnego Gross-Rosen i przyjechać tu pociągiem, wysiądziecie na tej samej stacji, gdzie setki więziennych transportów przyjmowane było przez funkcjonariuszy SS.

Na stacji panuje niewielki ruch, czasem przemknie tu tylko niewielki szynobus z Legnicy czy Jaworzyny.

Stacja kolejowa Rogoźnica

W lipcu 1944 na tą stacje wtacza się pierwszy transport ewakuowanych więźniów z krakowskiego więzienia na Montelupich. Ci, co znają niemiecki i widzą na dworcowym budynku napis Gross-Rosen, a więc Wielkie Róże, mogą czuć się nieco uspokojeni. Nazwa nie przystaje do piekła, które kryje się za nią. Drzwi bydlęcych wagonów rozsuwają się i w otoczeniu niemieckich krzyków, ujadania owczarków, pod lufami karabinów maszynowych zaczyna się formowanie kolumny. Jeden z SS-manów zaczyna przemowę. Gdy kończy podchodzi do jednego z więźniów i zrywa mu z głowy czapkę i rzucając ją gdzieś w krzaki każe po nią pójść. Więzień wykonuje polecenie.  Wtenczas w jego kierunku pada strzał.

By ze stacji kolejowej trafić na teren obozu, musimy przejść przez centrum wsi. Jej przedwojenni mieszkańcy doskonale wiedzieli co dzieje się na ich terenie. Jeden z więźniów przytacza taką sytuacje:

Pamiętam jak szliśmy piątkami do stacji kolejowej Gross-Rosen wieczorem, obok nas uzbrojeni po zęby SS-mani. Jeśli którykolwiek więzień zatoczył się, nie mógł iść, zostawał wyrywany z szeregu, dostawał Klinger-Schuss i padał martwy obok. Od strony Rogoźnicy, ścieżką obok szosy w przeciwnym kierunku do marszu kolumn idą dwie dziewczyny i chłopak, rozmawiają wesoło, w tym momencie pada strzał i więzień wytaczając sie z szeregu, pada w taki sposób, że jego głowa upada na tą ścieżkę po której tamta trójka idzie właśnie w kierunku tego więźnia i znajduje sie tuż koło tego więźnia który w drgawkach śmiertelnych kona postrzelony. Przeskakuje przez niego i idzie dalej nie przerywając rozmowy.

Droga do obozu wiedzie wśród malowniczych pól, gdzie na horyzoncie przy dobrej pogodzie wypatrzycie karkonoskie szczyty. Jeśli zima jest łagodna to na polach zamiast śniegu, zielenić będą się połacie ozimin.

Pola wokół obozu na których rozsypywano prochy więźniów

Niegdyś te wszystkie pola należały do barona Richthofena, który symaptyzując z nazistami, wydzierżawił im tereny pod obóz. To po tych polach rozrzucane były ludzkie popioły z obozowego krematorium.

Lagerstrasse wyznacza główną oś obozu. Gdy jechały po niej cieżąrówki wypełnione skazanymi na śmierć, nad obozem unosiła sie pogodna melodia piosenki Willkommen frohe Sänger (Witamy wesołych śpiewaków). Takie było ponure życzenie oprawców, by więźniowie w barakach swoim śpiewem zagłuszali dzwięki egzekucji. Śpiewali i liczyli wystrzały. Ilu tym razem zginęło. A zaraz potem zapach palonych ciał, od którego nawet ptaki zawracały w locie.

Krematorium i drzewo pod którym dokonywano rozstrzeliwań

Norbert Widok, więzień Gross-Rosen w swojej książce Przeżyć wspomina makabryczne doświadczenia swoich wizyt w krematorium gdzie odbierał przekazywane mu przez komendanta Krinke’go meldunki niezbędne do ewidencji więźniów i ich depozytów:

Uwielbiał popisywać się swoimi osiągnięciami w „przerobie” krematorium… Czasem tych, którzy przyszli tam pierwszy raz zaskakiwał pokazując, jak zwłoki „ożywają” pod wpływem temperatury… Gdy „widz” nie wytrzymywał, Krinke cieszył się i widać było, że osiąga prawie „rozkosz” z tego powodu… Byłem też świadkiem, jak pracownik krematorium (więzień) z esesmanem Krinke otwierali zmarłym usta i wyrywali złote zęby… Często byli to więźniowie, którzy trafili tylko dlatego do krematorium, że któryś z funkcyjnych zauważył wartościowe „wyposażenie” w ich ustach… Ta kruszyna złota była ważniejsza niż życie ludzkie…

Tak kojarzone z innymi obozami koncentracyjnymi komory gazowe, w Gross-Rosen nigdy nie powstały. Tu sprawdzała się inna, jeszcze tańsza i równie skuteczna metoda uśmiercania: mordercza praca w kamieniołomie. Zwykle więźniowie pracujący przy pozyskiwaniu granitu dla nowych, aryjskich miast i po pomników wiecznej chwały III Rzeszy, ginęli po około pięciu tygodniach pracy. Wielu wolało szybką śmierć skacząc w dół kamieniołomu, od powolnego wyniszczania.

Łaźnia obozowa

Warunki życia w obozie u wielu budziły najniższe instykty przetrwania. Niemieccy kryminaliści osadzeni w obozie, za dodatkową kromkę chleba i przychylność SS-manów gotowi byli skutecznie wyręczać ich w i sianiu terroru i śmierci. Przykładów bezssensownego znęcania się, bicia i sadyzmu nie sposób zliczyć.

Kamieniołom

Jeden z więźniów pracujących z kamieniołomie, Leon Bochenek, tak wspomina niejakiego Wasyla, Rosjanina będącego tam kapo i zamęczonego przez niego 55-letniego Czecha:

Kapo bił drągiem upadających, jednemu z nich wskoczył butami na gardło i dobijał.

Po pobiciu kapo kazał odstawić współwięźniom Czecha do rewiru, w celu uzyskania pomocy medycznej, ale tam został on tylko spoliczkowany i odesłany z powrotem do kamieniołomu.

Odprowadzili go więc do pracy i Czech tam zmarł. Oparty o łopatę, po prostu osunął się na ziemię.

Niewiele więcej szczęścia mieli ci, którzy pracowali dla niemieckich koncernów, które do dziś z sukcesami funkcjonują na rynku. Blaupunkt czy Siemens to jedne z tych firm, które opłacały niewolniczą pracę więźniów obozu Gross-Rosen, zasilając tym samym nazistowską kasę.

Pozostałość komanda Blaupunkt

Przy placu apelowym, zwiedzający niemiecki obóz koncentracyjny, odnajdą ponurą szubienicę. Ustawiano ją zawsze wtedy, gdy na oczach całego obozu chciano przykładnie ukarać niefrasobliwego więźnia. Tak było z młodym, 18 letnim Rosjaninem – Piotrem Ponomarenko.

Gdy Niemcy tracili coraz więcej żołnierzy na frontach, zaczęto wysyłać do walki także obozowych strażników, a na ich miejsce umieszczano wartowników z SS-Galizien, będących m.in. Ukraińcami.

Strażnicy zachęcali więźniów do podchodzenia pod ogrodzenie. Za każdego zastrzelonego przy próbie ucieczki dostawali 3 dni urlopu

Młody Ponomarenko, który przez półtora roku pobytu w obozie zdążył się już napatrzeć na śmierć mordowanych tu czerwonoarmistów, wychodząc do pracy przez obozową bramę, miał wymamrotać pod adresem ukraińskiego wartownika  „Ot, zemlak”, co znaczyło – „co za rodak”.

Niestety złośliwa uwaga dotarła do uszu ukraińskiego SS-mana, a ten nie pozostawił takiego wykroczenia bez echa. Meldując o całej sytuacji swoim przełożonym, wydał tym samym wyrok śmierci na chłopaka.

Ceremonialna egzekucja Ponomarenki odbiła sie szerokim echem w środowisku więźniów, którzy spędzeni na apelowy, zapewne ku przestrodze, mieli przyglądać się kaźni. Jednym ze świadków tego wydarzenia był więźnień Roman Olszyna:

Dwudziestego piątego sierpnia Piotr, jak zwykle pogodny, wymaszerował rano do pracy, ale w przerwie obiadowej wywołany został do obozowej Schreibstuby. Gdy kolumny pracy powtórnie opuściły obóz, Piotra odprowadzono do bloku kampanii karnej. Wśród więźniów zapanowała obawa o los współtowarzysza. Czas tego popołudnia dłużył się im niezwykle. I właśnie w atmosferze niepewności nieoczekiwanie zarządzono wcześniejsze zakończenie pracy we wszystkich komandach roboczych. W praktyce obozowej zdarzało się to zazwyczaj wówczas, gdy władze obozowe wykonywały publiczne egzekucje. Powracających więźniów ustawiono na apelplacu, gdzie umieszczono już na środku szubienicę. Gdy z hitlerowską pedanterią przygotowano już scenerię dla śmierci, zza bloku dziewiętnastego wyprowadzono Piotra. Szedł spokojnie, jakby nie zdawał sobie sprawy ze swego tragicznego losu. Cisza nad obozem panowała niezwykła. Była to jedna z najgłębiej przeżywanych w obozie egzekucji. O godzinie osiemnastej piętnaście dobiegło tragicznego końca życia Piotra Ponomarenki, osiemnastoletniego więźnia Gross-Rosen.

Szubienica obozowa

Widzowie tego tragicznego spektaklu zeznawali później, że chwilę przed wykonaniem wyroku, chłopiec trzęsąc się i płacząc miał krzyczeć „Katów zemsta nie minie”.  Wyrok wykonywał niemiecki homoseksualista i sadysta Pippel, który z wielkim upodobaniem wykopywał stołek spod nóg nieszczęśników. Ostatnie słowa Ponomarenki okazały się prorocze. 5 lat później, w słoneczny sierpniowy dzień 1949 roku, wyrokiem Sądu Okręgowego w Świdnicy wykonano karę śmierci na Pipplu. Wielu jednak mu podobnych uniknęło sprawiedliwości.

Dziesiątki tysięcy zobozowanych więźniów i tylko garstka pilnujących. Jak w takim piekle mogła nie pojawić się myśl o ucieczce. Ucieczki zdarzały się i zwykle miały ten sam tragiczny finał. Myślę o tym przed bramą obozową, którą teraz każdy może swobodnie przekroczyć. Zapewne przed taką bramą musieli wyczekiwać na młodego polskiego uciekiniera członkowie jego rodziny, zabrani przez Gestapo jak pod zastaw.

Brama obozowa

Jakiż dramat musiał towarzyszyć bliskim więźnia, gdy ten w końcu po dwóch tygodniach od ucieczki dobrowolnie decyduje się wrócić i oddać w ręcę SS-manów. Sprytnie przygotowany plan rzucenia mokrej kukły na druty ogrodzenia będącego pod napięciem, spowodowania zwarcia i odwrócenia uwagi strażników, wraca na ich oczach do obozu nie mogąc znieść myśli o krzywdzie swoich krewnych. Uciekiniera zwykle ubierano w strój błazna, wręczano tabliczkę z napisem „Hurra, hurra ich bin wieder da!” czyli „Hurra, znowu tu jestem!”, a następnie wieszano.

W obliczu niezliczonych ludzkich dramatów, wizyta w Gross-Rosen nie może nikogo pozostawić obojętnym. Rodzą się pytania o sprawiedliwość, uczczenie ofiar, wieczną pogardę dla oprawców i pretensje do samego Boga, który nie wiedzieć czemu na to pozwolił.  Miałem już wracać  do domu tego niedzielnego popołudnia, gdy natrafiłem na małą karteczkę  gdzieś w okolicach kamieniołomu. Choć nietrwała, miała większą siłę oddziaływania od wszystkich pamiątkowych tablic.  Prosty gest, który każdego zostawi z nieco innymi uczuciami. Gest na pewno potrzebny…

Na skróty:

  • Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy, udostępnione jest za darmo w określonych godzinach. Więcej informacji o muzeum znajdziecie na jego stronie internetowej
  • Cytowane we wpisie wypowiedzi więźniów pochodzą z audycji radiowej Polskiego Radia Przeżyliśmy Gross-Rosen. 75 lat od wyzwolenia obozu”, materiałów filmowych History Hiking, a także książek Przeżyć autorstwa więźnia obozu koncentracyjnego Norberta Widoka i Mała Norymberga Agnieszki Dobkiewicz, opisującej procesy załogi KL Gross-Rosen, przed sądem w Świdnicy
  • Do Rogoźnicy można dojechać pociągiem. Ze stacji kolejowej na teren obozu prowadzi droga długości około 3 kilometrów. Przed wejściem do muzeum mamy także do dyspozycji bezpłatny parking i miejsce na przypięcie rowerów
Share: