
Mam 32 lata i nasz polski Internet jest bez mała moim rówieśnikiem. Pamiętam upalne lato, kiedy to jak co roku w wakacje zjeżdżała się rodzina z Gdańska. Musiałem mieć wtedy co najwyżej kilka klas podstawówki za sobą, gdy Mateusz, starszy ode mnie kuzyn z bądź co bądź dużego miasta, stwierdził przy jakimś grillu, że nie minie dużo czasu jak wszyscy w tej mojej podsandomierskiej wiosce będą podłączeni do sieci, a encyklopedia którą moja mama kompletuje poprzez klub Świata Książki, właściwie do niczego nie będzie nam już potrzebna. Nie bardzo ktoś dawał temu wszystkiemu wiarę. Były to bowiem czasy kiedy sąsiadka zostawiała drobne przy naszym stacjonarnym telefonie, po tym, jak już nagadała się ze swoją córką w Warszawie. Sama telefonu nie miała.
10 lat później proponowałem tym samym sąsiadom na swojej ulicy przeciągnięcie kabla między domami i podzielenie (nie do końca legalnie…) sygnału internetowego od jedynego operatora, który wtedy dostarczał do małej Ostrołęki nas Wisłą takie możliwości. Dziś piszę ten felieton na komputerze, który mieści mi się na kolanach, a do połączenia z Internetem nie potrzebuję nawet kabla. W międzyczasie do sieci przeniosły się zakupy, komunikacja (pisana, mówiona, obrazkowa, w sumie każda). Tu szukamy rozrywki, wiedzy, najbliższej pralni chemicznej, partnera i filmików ze śmiesznymi kotami. Pandemia z którą aktualnie mierzy się świat, przybliża coraz większą liczbę osób do tego wirtualnego świata.

Mam 32 lata i wydaje mi się, że Internet doszedł do ściany. Oczywiście, jego użytkowników będzie przybywać, a jego znane dziś zastosowania będą rozwijane i pogłębiane. Jednak czy jego obecność spowoduję jeszcze jakąś rewolucję? A może tak naprawdę żadnej rewolucji jeszcze nie spowodował?

Te trzy dekady to żadna optyka by dostrzec w jakim momencie dziejów przyszło nam żyć. Z łatwością możemy sobie wyobrazić 50 tysięcy złotych i to z nimi byśmy zrobili, ale jak ogarnąć 50 tysięcy lat naszej cywilizacji, kiedy nieliczni dożywają tych stu, odśpiewywanych przy każdych urodzinach? Alvin Toffler, amerykański futurolog, w swojej głośnej książce Szok Przyszłości, podzielił te 50 000 lat na odcinki życia liczące po około 62 lata każdy. Okazuję się że z 800 odcinków jakie w tym dzieleniu otrzymamy, 650 spędziliśmy w jaskiniach. Ostatnie 70 takich odcinków umożliwiło nawiązanie jakiejkolwiek faktycznej łączności pomiędzy jednym a drugim czasookresem, a to dzięki wynalazkowi pisma. Zaledwie w sześciu ostatnich odcinkach mamy dostęp do słowa drukowanego na masową skale. Ostatnie 4 czasookresy pozwalają nam mierzyć czas z jako taką dokładnością. W dwóch ostatnich powstały pierwsze silniki elektryczne, a tym samym większość dóbr, z których korzystamy na co dzień. W ostatnim odcinku, w którym przyszło nam żyć możliwą stała się masowa komunikacja z ludźmi z drugiego końca świata, a to wszystko w przeciągu ułamków sekundy. Patrząc z takiej perspektywy czasu na nasze położenie, można odnieść wrażenie że jak ten kot na pustyni, nie ogarniamy do końca kuwety w której się znaleźliśmy.

Wielkie rewolucje: najpierw ta agrarna a później przemysłowa, wykształciły w nas mechanizmy podejmowania decyzji w oparciu o dostępne zasoby: powierzchnia uprawy, jakość gleby, dostępność wody, surowców i paliw do przerobu. Jednak jak zauważył niegdyś sekretarz ONZ U Thant: W nowoczesnych systemach gospodarczych zasoby nie ograniczają już decyzji, to decyzje tworzą zasoby. Także te ludzkie. Potwierdzenie tych słów znajdziemy dziś w coraz większym zróżnicowaniu wszelakich profesji, co wynika z wąskich dziedzin specjalizacji, których nieustannie przybywa. Doskonale widać to chociażby na przykładzie branży, dla której Internet jest nieodzownym narzędziem pracy.
Dzisiejszy programista często ogranicza swoją specjalizacje jedynie do biblioteki czy frameworku danego języka programowania. Czasy webmasterów i programistów „ od wszystkiego” wydają się być już za nami. Toteż obok multisportów i młodych, dynamicznych zespołów, pracodawcy by zwabić potencjalnego programistę, także tego z daleka, w pakiet benefitów wpisują często „Możliwość pracy zdalnej”. Podobne różnicowanie stanowisk pracy obserwujemy w innych branżach.

Taki trend, a także szereg innych zjawisk które obserwujemy na co dzień jak chociażby moda na żywność ekologiczną, czy renesans ogródków działkowych unaocznia potrzebę współczesności jaką jest ponowne zwrócenie się w stronę natury. Historia dowodzi, że jeden nowy element naszej codzienności, może wywrócić naszą rzeczywistość do góry nogami.
W 1900 roku na ulicach Nowego Jorku niemal dwukrotnie częściej ludzie ginęli pod kołami konnych zaprzęgów niż obecnie ma to miejsce w przypadku ruchu samochodów. Metalowe obręcze ówczesnych kół były tak hałaśliwe, że trzeba było zakazywać ruchu ulicznego m.in. w okolicach szpitali czy innych newralgicznym miejsc. Nie to było jednak największą zmorą wielkich miast. Końskie łajno potrafiło piętrzyć się na miejskich składowiskach do wysokości 18 metrów, cuchnąc przy tym niemiłosiernie, ściągając stada much i chorób, oraz wydzielając do atmosfery więcej metanu, który jest bardziej szkodliwy od innych gazów cieplarnianych emitowanych przez transport obecnie. Po każdym deszczu ulicami płynęły hektolitry nieczystości, a padłe zwierzęta często usuwano dopiero po kilku dniach, wcześniej rozczłonkowując je na ulicy, gdyż w jednym kawałku były zbyt ciężkie do przeniesienia. Sytuacja wydawała się patowa i nikt nie widział możliwości poprawienia sytuacji metropolii które dziennie potrafiły produkować 2500 ton końskiego nawozu. Aż niespodziewanie w oka mgnieniu wynalazek samochodu odmienił całkowicie sytuacje.

Dziś ten sam samochód, z o niebo mniejszym spalaniem jest jednym ze źródeł smogu i hałasu. To w nim marnujemy swoje godziny stojąc w korkach. Koronawirus, tak jak kiedyś pojawienie się auta, może być ogromnym impulsem do zmiany kierunku dla siły, która niegdyś napędzała napływ ludności do miast.
Myślę o tym wszystkim popijając świąteczną kawę z moją mamą w tej samej sandomierskiej wiosce w której kiedyś po raz pierwszy usłyszałem o Internecie.
– Wiesz synu, że ten stary dom w dworkowym stylu w centrum wsi został sprzedany? wiesz ten co Ci się zawsze podobał. Nawet remont był w nim robiony nie dawno.
– ten ze starodrzewiem i kawałkiem gruszkowego sadu z tyłu? Za ile to poszło? Kto go kupił?
-Ten sam. Kupiła go jakaś para muzyków za 120 tysięcy, ale nie są tutejsi.
– we Wrocławiu to za tyle garaż można kupić… A co to za papiery?
– A z gminy przyszło. Będą przekopywać światłowód przez nasz ogródek.

Miód na serce