Theth

Łyse niemal opony starego mercedesa wzniosły w powietrze pył, który od dawna nie może doczekać się deszczu. Jest ranek, toteż blaszana konstrukcja busa nie nagrzała się jeszcze i można w miarę wygodnie jechać. Kierowca z papierosem w ustach, który zajął miejsce po zsuniętej na brodę maseczce, rozdaje nam beznamiętnie plastikowe torebki. On już wie, że na tej trasie może być rzygane.

Szkodra resztkami zabudowań, niedokończonymi domami i osamotnionym więzieniem próbuje odwlec swój koniec, jednak i ten w końcu nadchodzi. Jesteśmy już dosyć wysoko, gdy drodze urywa się asfalt. Obracającej się co rusz kierownicy, wtórują wrzucane nerwowo biegi. Owce i bydło niespiesznie przyglądając się tym zmaganiom człowieka z materią, nie mają zamiaru zrezygnować nawet na chwilę z przeżuwania wątłych kępek trawy.

Budowa drogi w Theth
Budowa drogi w Theth. Lato 2020

Tak więc siedzę w tym busie i myślę sobie, że tak musiała kiedyś wyglądać droga pod Tatry.  Żadnych szlaków, zakopianek, reklam zachęcających do powiększenia piersi czy podwiązania nasieniowodów. Tylko wąski trakt nad urwiskami i kilka domów na jego końcu. Podczas pobytu w Theth, albańskiej wioszczynie wciśniętej w Góry Przeklęte jak mówią o nich Serbowie, zaszczepiłem w sobie myśl, że oto jestem w miejscu, w którym jak w lustrze odbija się Podhale u początków swojego teraz.

Droga do Theth

Jedyny we wsi sklep zaopatrywał się w to co mogło długo poleżeć: jakieś kasze, makarony, woda czy alkohol dla przyjezdnych i trochę słodkiego. Knajpy wprawdzie były, takie z przaśną bałkańską muzyką na cały regulator, ale my za sugestią chłopaków ze szkoderskiego hostelu postanowiliśmy poszukać niewielkiego domostwa z niebieskim dachem, zaraz za kościołem.  To wyglądało tak, jakbyśmy komuś wbili na chatę i powiedzieli: Dzień dobry, dostaniemy jakiś obiad? Żadnego pytania o wybór dań, menu czy tym bardziej paragon.  Gospodyni zaprowadziła nas do stołu i zaproponowała rybę. Aneta próbowała grymasić, że może jakiś chicken, na co nasza Albanka rzuciła tylko spojrzenie na grzebiącą w ziemi kurę i ni to na migi, ni to po angielsku dała nam do zrozumienia, że na rybę nie będziemy musieli tak długo czekać.

Własnoręcznie wypiekany chleb, przetwory z przydomowego figowca czy miód z własnej pasieki nie były tu obliczone na proekologiczne zapędy przyjezdnych mieszczuchów, skłonnych zapłacić ze nie ekstra. Tutaj, aby coś jeść, trzeba było najpierw samemu to wytworzyć. Przy takich właśnie śniadaniach przyciągających stada okolicznych os, poznaliśmy Jimmiego. Siedział w ten rześki poranek w luzackiej pozie i popijał małą czarną. Już od pierwszych zamienionych z nim słów, wiedziałem, że ma za sobą emigrancką przeszłość. Choć był Albańczykiem, brzmiał jak John Wayne w jednym z tych swoich westernów.

Pyszne śniadania u naszych gospodarzy

– Gdzie się tak nauczyłeś języka? Teksas? Spytałem.

-Floryda.

Z tęsknoty za krajem ojców, Jimmy wrócił w Alpy Albańskie by oprowadzać po nich turystów. Angielski bardzo mu się przydaje, bowiem miejscowi nie zapuszczają się w wyższe partie gór. W sezonie ich barwny tłum, przyodziany w okulary aviator, złote łańcuchy i adidasy na słoninie, wypełnia główną ulicę Theth. Wodospad Grunas i widoki na poszarpane granie wystarczają. Ci bardziej zasobni, szukają wrażeń w jeździe terenowej, czerpiąc adrenalinę z pokonywania górskich potoków na pełnym gazie.

Widok na Przełęcz Valbona. Szlak jest w miarę oznaczony i bezpieczny

Słabo znakowane trasy, brak dokładnych map i żadnego ichniejszego GOPR-u w razie czego. To pozwala zachować górskie szczyty niemal nietknięte, zupełnie tak jak Tatry z czasów, kiedy chodzili po nich Chałubiński, Karłowicz czy Orkan.

Odkąd zacząłem wypuszczać się w świat, zauważyłem, że zmaganie się z przestrzenią, ciągłe przesuwanie linii horyzontu w bliżej nieokreślone dalej, ma niezwykłą moc spowalniania czasu. Te dwa czy trzy tygodnie spędzone w drodze, przeplecione zgiełkiem ulic, taszczeniem plecaka, wyładowane po brzegi obrazami nowego i innego, podstępnie oszukują mój umysł. Przyzwyczajony do funkcjonowania w zamkniętej pętli czasu, z całą swoją monotonią i rutyną, naglę dostaje taki strumień wrażeń, których ni jak nie jest w stanie upchać w te kilkanaście dni. Wydaje mi się wtedy, że minęły miesiące odkąd zamknąłem za sobą drzwi domu.

Jimmy Guri i ja

Rozmawiając z Jimmym pod morelą której owoce nasz gospodarz zamienia w raki po pięć euro za flaszkę, odkryłem, że podróż równie dobrze może przyspieszać czas. Nic przecież nie jest lepszym katalizatorem do wyzwolenia szczerych uczuć i odsłaniania prawdziwej natury niż wspólnie ponoszone trudy przebytej drogi.

Tak było z Wojtkiem – studentem z Polski, który gościł tu wraz ze swoją dziewczyną rok wcześniej. On zafascynowany wspinaczką, nie mógł oprzeć się pokusie wejścia na strzeliste ściany gór. Ona wolała przyglądać się im w cieniu urodzajnej moreli. Wraz z chłodem wieczora, nadeszła wiadomość od Wojtka, że złamał nogę po tym jak spadł w kilkumetrową przepaść. Wojtkowi udało się przesłać swoje położenie, a zaalarmowana dziewczyna poinformowała o tym gospodarzy. Ci wiedzieli, że jedynie Jimmy jest w stanie zapobiec nieszczęściu.

Theth

Bez śmigłowca czy jakiegokolwiek wsparcia ratowników odnalazł on w środku nocy, wycieńczonego Polaka i powoli sprowadził go do wioski. Co było dalej? Nie wiem. Jimmy też nie wiedział, ale z całej tej sytuacji zapamiętał uporczywe pytania dziewczyny o to ile będzie kosztować ratunek dla chłopaka. Nic więcej ją nie interesowało! Skwitował całą sytuację.

– Wy Polacy lubicie wysokogórskie wędrówki, ale tu są one znacznie bardziej niebezpieczne niż u Was. Miejscowi nigdy sami by się na takie nie porwali. Oni wiedzą, że to dzikie, wrogie człowiekowi miejsce.

Wodospad Grunasi

Tak musieli myśleć o górach pierwsi tatrzańscy osadnicy. Ich dni nie różniły się znacznie od tych, które swoimi zajęciami wypełniają ludzie z Theth. Myśl o Podhalu nie opuszcza mnie tu na krok.

Theth

Patrząc w lodowaty strumień niosący bezmiar skotłowanego błękitu i górujące nad nim nieopisane twory tektonicznego starcia wielkich płyt, dopada mnie przenikliwe uczucie schyłku tego miejsca. Za moimi plecami bezpańskie konie zostawione tu bez opieki wyjadają resztki ze śmietników zasypywanych odpadkami z kilku pobliskich knajp, rozrzucając je przy tym bezwładnie wokół. Za rok, najdalej dwa, jedyny drogowy most w Theth na którym stoję pokryje się asfaltem i kierowca starego busa ze Szkodry przestanie rozdawać już plastikowe torebki swoim pasażerom.

Na skróty:

  • Dojazd do Theth w 2020 możliwy był na upartego nawet zwykłym samochodem osobowym, jednak to wariant tylko dla najbardziej doświadczonych. Prawdopodobnie w najbliższym czasie Theth połączy się z resztą kraju przyzwoitą drogą i otworzy na masową turystykę
  • Więcej informacji o Jimmym i jego usługach przewodnickich znajdziecie na jego facebookowym profilu. W tym linku zobaczycie natomiast film z momentu w którym Jimmy odnalazł Wojtka

Share: