Klub Invalida Kotor

Kotor. Perła Adriatyku. Miasto południa przeniesione w scenerie fiordów północy zachwyciło nas. Wielu z tych, którzy tu trafiają, z czarnogórską ziemią stykają się po raz pierwszy na stołecznym lotnisku w Podgoricy – mieście, które z sukcesami bije się o palmę pierwszeństwa w konkursach na najbrzydszą stolicę Europy. Dlaczego Podgorica nie powala urodą i co ma z tym wspólnego pewien klimatyczny pub w Kotorze dowiecie się z tego wpisu!

Meldujemy się letnim wieczorem w jednym z kotorskich hosteli. Upał, który towarzyszy nam cały dzień, zelżał do przyjemnego poziomu i w spacer ulicami uśpionego pandemią miasteczka dostarcza szczególnego uczucia odprężenia. Nie ma tłumu turystów. Jedynie Czarnogórcy krzątają się w ostatnich obowiązkach mijającego dnia.

Jedna z bram starego miasta

Jedni niosą nieostygłe jeszcze pieczywo z lokalnej piekarni do domu, ktoś inny karmi wyleniałe koty, które bez przesadnej nachalności zabiegają o swoje utrzymanie. Po długiej trasie z Chorwacji, łapczywie chłoniemy ten wieczorny spokój. Stefan, gospodarz naszego hostelu z wielką gościnnością oprowadza nas po starej kamienicy, która na kilka dni stanie się naszym domem. Smukłe, leciwe okiennice naszego pokoju wychodzą wprost na wieżę małego kościółka z których katoliccy zakonnicy budzą od wieków mieszkańców. Mają jednak na tyle litości, by dzwony wprawiać w ruch dopiero o siódmej rano.

Dzwony z tego kościoła budziły nas co rano

Stefan gdy dowiaduje się, że przyjechaliśmy z Polski zaskakuje nas znajomością naszego kraju. Mówi, że w Polsce był i muzeum Powstania Warszawskiego też widział. Dziękuje nam za wsparcie Polaków w dążeniu Czarnogóry do niepodległości. Przyjemnie posłuchać gdy dobrze mówią o nas za granicą, jednocześnie niezręcznie było nam pytać o przeszłość jego młodej ojczyzny o której praktycznie nic nie wiedzieliśmy. Stefan jednak sam brnął w temat:

– Podgorica była tak samo zmasakrowana w trakcie II Wojny Światowej jak Warszawa.

Zaskoczył mnie tą informacją, bo wydawało mi się, że położone na obrzeżach kontynentu Bałkany i niewielka, bo zaledwie trzynastotysięczna wówczas Podgorica nie mogła być na czyimkolwiek celowniku.

Było jednak inaczej. To niewielkie miasto, stało się miejscem koncentracji uciekających niemieckich wojsk okupujących tereny Grecji i Albanii. Jednak to nie Niemcy zniszczyli Podgoricę, a bombardujący ją z powietrza Amerykanie. Miasto było bombardowane ponad 80 razy, w szczycie których jednego dnia spadło na nie ponad 270 ton bomb.  Podczas nalotów zginęło ponad 4000 osób. Jednak kolejne krwawe żniwo miały dopiero przynieść eksplozje niewybuchów, które jeszcze wiele lat po wojnie stanowiły wielkie zagrożenie dla cywilnej ludności.

Kotorski kot

Stefan nie okłamał nas w temacie pobudki fundowanej przez kościelne dzwony, ale dzięki temu zamiast trwonić czas na wylegiwaniu się w łóżku, trwoniliśmy go wylegując się na plaży.

Na usprawiedliwienie dodam jedynie, że upał panował konkretny, jak na Kotor przystało, bo musicie w tym miejscu wiedzieć, że nazwa tego starego grodu nie wzięła się bynajmniej od wszędobylskich czworonogów których tu pełno, a od starogreckiego Katareo, znaczącego gorąco.

Zatoka Kotorska

Ze zwiedzaniem kotorskiej twierdzy zaczekaliśmy  do wieczora, nie tylko ze względu na palące słońce, które dokładnie by nas przypiekło wśród rozgrzanych jak patelnia skał. Głównym powodem naszego ociągania się z wejściem na najwyższy punkt miejskich fortyfikacji była zapowiedź wspaniałych widoków zachodzącego nad boką kotorską słońca. Faktycznie, zatoka w blasku ostatnich promieni dnia onieśmielała swą urodą.

Boka Kotorska z twierdzy

Robiło się już ciemno, gdy schodziliśmy do miasta. Subtelne dźwięki kotorskiej orkiestry ulatywały przed otwarte okno z sali, w której odbywała się próba. Mieliśmy czas i chęci by znów zanurzyć się w tym wyjątkowo pustym od turystów mieście. Nasza czujność została skutecznie uśpiona. To, że w czasie pandemii turystów w Kotorze prawie nie było, nie znaczyło przecież, że biznesy nie nich wyrosłe, przestały istnieć. I tak daliśmy się naciągnąć na drogą kolację, skrojoną na potrzeby przyjezdnych: miejsce i jedzenie wprawdzie wyglądało, ale było go tyle co kotorski kot napłakał.

Boka Kotorska z twierdzy

Wiedziałem, że tylko kufel zimnego piwa Nikšićko jest w stanie uratować ten wieczór. Na celowniku miałem już mijaną kilkukrotnie w ciągu dnia knajpkę, która na siłę nie próbowała wciągnąć nikogo w swoje objęcia, a i urodą nie szczególnie się narzucała. Za to miejscowa klientela, przyjemny gwar i tajemnicza nazwa były dostatecznym powodem do odkrycia tego miejsca. Nazywało się ono Klub Invalida. Przez moment wydawało mi się, że nie ma ono nic wspólnego z niepełnosprawnymi, ale Mugi, sympatyczny Albańczyk z którym wdałem się w rozmowę szybko pozbawił mnie złudzeń.

Klub Invalida w Kotorze

Mugi jak wielu mu podobnych, uciekło z Albanii za lepszym życiem, a że znał on języki i umiał zjednać sobie ludzi, nie narzekał na swój żywot. Jedynie panująca pandemia pozbawiła go chwilowo zajęcia.

Więc wracacie w twierdzy? W normalnym szczycie sezonu widzielibyście w porcie wielki wycieczkowy statek. Każdego dnia oprowadzałem turystów z takich wycieczkowców, a teraz sami widzicie – pustka.

Mimo wszystko Mugi nie wyglądał na specjalnie przejętego całą sytuacją i niespiesznie sączył sobie piwo, na przemian z kolejnym wypalanym papierosem.

Mugi (pierwszy po lewej)

Powiedz mi Mugi, a skąd wzięła się nazwa tego pubu? Czy naprawdę chodzi tu o osoby z niepełnosprawnościami?

 Mugi wytłumaczył, że nazwa pubu faktycznie oznacza klub inwalidów i że nie wzięła się znikąd.

Całe Bałkany będące od lat polem nieustannych walk są domem wielu ofiar niewybuchów, min i wszelkiego militarnego ustrojstwa. Rząd niegdysiejszej Jugosławii chcąc w jakiś sposób zadbać o okaleczonych przez wybuchy, organizował im paraolimpiady i dbał o integrację, przejawem czego były lokale takie jak ten. Niepełnosprawni mogli w nim prowadzić biznes zwolniony z podatku, tym samym czyniąc go konkurencyjnym. I tak rząd zamiast dawać inwalidom rybę, obdarował ich wędką. I to jaką!

Wnętrze Klubu Inwalidów ozdabiają zdjęcia z paraolimpiad i trofea.

Na brak gości Klub Inwalidów nie mógł narzekać, w przeciwieństwie do innych turystycznych miejscówek Kotoru. Od rana ktoś okupywał jego stoliki.

O paraolimpiadach i przeszłości pubu opowiedział mi już kelner, który jak się okazało był synem zarządzającego tym obiektem sta. Oprowadził mnie po skromnym, ale bardzo przyjemnym wnętrzu. Ojciec którego niewybuch pozbawił dłoni, niewzruszenie przeglądał gazetę, podczas gdy ja oglądałem kolekcję pamiątek i trofeów z aren sportowych dawnej Jugosławii.

Jeśli kiedyś znudzi Was Chorwacja, a droga i chęć przygody zaprowadzi dalej na południe, nie zapomnijcie w planach uwzględnić tego niezwykłego przybytku. To jedno z tych miejsc do których będzie się chciało wrócić po latach.

W wąskich uliczkach Kotoru

Na skróty:

  • Kotor jest urokliwym miastem, ze średniowieczną starówką wpisaną na listę UNESCO. Górująca nad miastem twierdza jest jego znakiem rozpoznawczym – jej zwiedzanie odbywa się w określonych godzinach i jest płatne. Najlepiej wybrać się tam na 1-2 godziny przed zamknięciem. Więcej info o cenach i godzinach otwarcia na stronie i w biurze Kotorskiej Informacji Turystycznej – tam też dostaniecie bezpłatny plan miasta, ale…
  • Kotor najlepiej zwiedzać bez mapy w ręku. Zgubcie się w wąskich uliczkach miasta i poszukajcie koniecznie Klub Inwalidów – przyjemny pub z bardzo przystępnymi cenami i swojską atmosferą
  • Podczas naszego pobytu nocowaliśmy w Apartments Đukić. Szczerze polecamy 😊
Share: