
To musiało być wtedy, gdy usłyszałem po raz pierwszy Sodade CesariiEvory. Ładunek melancholii i tęsknoty Bóg wie zaczym, pomieszany z gitarowym brzmieniem tego cieplejszego końca naszego kontynentu, sprawił, że zamarzyłem o niespiesznym wieczorze, który wychodzi mi naprzeciw gdy idę uliczkami Lizbony by w przyciasnej knajpce, przy dźwiękach Fado napić się portugalskiego wina.
Słownik:
- Azulejo – cienkie ceramiczne płytki, najczęściej kwadratowe, pokryte nieprzepuszczalnym i błyszczącym szkliwem. Powierzchnia azulejo jest jedno lub wielokolorowa, gładka lub z fakturą.
- Francesinha – portugalskie danie w formie kanapki pochodzące z Porto, jedna z odmian zapiekanki Croque. Obecnie jeden z najpopularniejszych portugalskich fast-foodów.
- Miradouros – tarasy widokowe
- Pastéis de bacalhau – krokieciki z dorsza
- Pastéis de nata – babeczki budyniowe z ciasta francuskiego charakterystyczne dla kuchni portugalskiej, wywodzące się z lizbońskiego klasztoru hieronimitów w Belem
Dzień 1,2: Lizbona
Stolica Portugalii pod względem komunikacyjnym wyróżnia się bardzo pozytywnie. Lotnisko położone jest stosunkowo blisko centrum, do którego dojedziemy linią metra. W planie naszego pobytu dobrze sprawdził się 24 godzinny bilet na komunikacje miejską. Bilet zapisywany jest na karcie VivaViagem – rodzaju kartonika z paskiem magnetycznym za który musimy dodatkowo zapłacić 0,50 euro. Sam bilet 24 godzinny kosztuje 6,40 euro i umożliwia transport metrem, autobusami, i co najważniejsze tramwajami i windami – o nich powiemy sobie później. Bilet należy skasować przy każdym przejeździe. Przy tej cenie kupowanie pojedynczych biletów jest bardzo drogie, szczególnie u kierowcy: o ile w autobusie za bilet zapłacimy 2 euro, to w tramwaju będzie to już 3 euro, w przypadku korzystania z wind nawet 5,30 euro (Santa Justa).Jeśli już musicie kupować pojedyncze bilety, to najlepiej robić to w automatach lub w kasach np. na stacjach metra. Jako że pierwszego dnia przylatujemy wieczorem, bilet 24 godzinny wystarcza nam na niemal cały pobyt w Lizbonie.
To miasto zasługuje na znacznie więcej uwagi, niż ta którą możemy ją obdarzyć przez zaledwie dwa dni. W tak krótkim czasie warto jednak skupić się na tym co w Lizbonie najpiękniejsze. Słowem-klucz jest tutaj Miradouro – rodzaj tarasu, punktu widokowego. Lizbona, która rozłożyła się na wzgórzach, opadających w stronę oceanu ma się czym pochwalić. Wszystkie jej wdzięki podziwiać można z takich właśnie punktów widokowych, które znaczą trasę naszego spaceru po mieście. Powiedziałem o wzgórzach w Lizbonie, a tych nie powinniśmy lekceważyć. Poruszanie się po mieście wymaga od nas pewnej kondycji, jednak z pomocą przychodzą miejskie windy, które pozwalają łatwo i bez wysiłku dostać się na wyższe poziomy stolicy. Nawet jeśli mamy kondycje olimpijczyka, to dla samej przyjemności warto skorzystać z tego środka transportu. Podobnie z resztą jak z linii tramwajowej numer 28, której leciwe wagony wiozą miejscowych i turystów przez najbardziej urokliwe zakamarki starej Lizbony. Mieliśmy to szczęście że udało nam się zarezerwować pokój w hostelu Podobne wagony mają także linie 12, 18, 24 i 25. Pamiętajmy jednak, że w szczycie sezonu turystycznego te najbardziej popularne linie tramwajowe i windy mogą być do szczytu możliwości przeładowane. Tłum Japończyków czekających na początkowym przystanku linii 28, przy placu Martim Moniz szybko przestanie was dziwić. Jeśli motorniczy uzna, że nie ma już wolnego miejsca w tramwaju, to nie zatrzyma się choćby nie wiem jak bardzo byście machali i podskakiwali.
Mieliśmy to szczęście, że udało nam się zarezerwować pokój, tuż obok przystanku tej historycznej lini tramwajowej. Lisbon Angels Hostel był bardzo wygodną opcją pod względem komunikacyjnym, ale oferował także bardzo dobre warunki za rozdądną cenę.
Znacznie łatwiej będzie wam wsiąść do tramwaju linii numer 15, który wiezie nas na poranną kawuniunie do Belém. Koniecznie warto odwiedzić Pasteis de Belém, miejsce które dało światu portugalskie ciasteczka pod nazwą Pastel de Nata. Choć wspomniana kawiarnia przyciąga turystów, to myślę że całkiem skutecznie opiera się komercjalizacji i zachowuje swój pierwotny czar. Każdy kto będzie chciał później samemu odtworzyć smak Pastel de Nata, może na własnej oczy przyjrzeć się pracy cukierników, próbując później ich naśladować.
Belém to jednak dzielnica która bardziej niż ze słodkościami powinna kojarzyć nam się z wielkimi odkryciami geograficznymi. Z tego miejsca ponad pięć wieków temu wyruszył Vasco do Gama, by odkryć morską drogę do Indii. Jego życie zatoczyło tu koło, gdyż został pochowany w okazałym klasztorze Hieronimitów, uważanym za szczytowe osiągnięcie architektury manuelińskiej. Jeśli chcemy zobaczyć zarówno grób podróżnika jak i poznać cechy manuelińskich budowli koniecznie zajrzyjmy do przyklasztornego kościoła. Tu wstęp, w odróżnieniu od reszty klasztoru, jest zawsze bezpłatny. Koniecznie też musimy zobaczyć wieże w Belém będącą od zawsze wizytówką miasta.
Do centrum miasta wracamy znaną nam już linią tramwajową numer 15. Wysiadamy jednak nieco wcześniej niż w samym centrum – na przystanku Cais do Sodré, skąd mamy już rzut beretem do windy Elevador da Bica, skąd nogi prowadzą nas do Miradouro de São Pedro de Alcântara i dalej do kolejnej windy Elevador da Glória. Zostaje nam chyba najbardziej okazała winda Lizbony – Elevador de Santa Justa. Wygląda niesamowicie, jednak jej przepustowość nie jest duża, a chętnych do skorzystania z niej, nie brakuje. Jeśli widzimy, choćby niewielką kolejkę to odpuśćmy sobie nerwowe oczekiwanie na przejazd i przejdźmy się pieszo do miejsca, gdzie znajduje się jej górna stacja. Zobaczymy tam ruiny klasztoru Karmelitów– wymowny pomnik trzęsienia ziemi, które w 1755 zmasakrowało Lizbonę.
Miradouros w Lizbonie jest tyle, że ciężko wybrać to które ma do zaoferowania najpiękniejszy widok, warto pobłądzić w ulicach starego miasta, by co chwila dać się zaskoczyć pojawiającym się z zaskoczenia tarasom.
Fado
To ta muzyka przywiodła nas do Portugali. Ponury, styczniowy czwartek nabiera słońca gdy dzwięki Fado rozbijają sie o moje uszy. Aż mam ochotę otworzyć portugalskie wino, cierpliwie czekające na półce. Miejsc gdzie możecie udać się na wieczór Fado jest w Lizbonie bez liku. Jednak miejsca do których wybierają sie sami portugalczycy, starają sie pozostać w ukryciu, zachowując swój urok tylko dla miejscowym. Turystom zostają komercyjne występy, za które trzeba zwykle słono zapłacić. Pod względem klimatu i autentyczności prawdziwą lizbońską perełką jest lokal Tasca do Chico.
Ilość dostępnego miejsca w jego wnętrzu jest mocno ograniczona, toteż w miarę możliwości warto zrobić wcześniejszą rezerwacje, a taka jest możliwa tylko przy osobistej wizycie. Udało nam się zarezerwować miejsca będąc na miejscu o 19:00 – w momencie otwarcia knajpy. Same występy rozpoczynają się godzinę później i stanowią serie kilku utworów, podczas których drzwi lokalu zamykane są na klucz, tak by nikt nie rozpraszał wchodzeniem i wychodzeniem słuchających. Nowi goście wejść mogą tylko wówczas, gdy zwolni się dla nich miejsce. Podobno minimalny rachunek na osobę powinien wynosić 10 euro, ale nas nikt nie rozliczał tak małostkowo. Nie szczególnie opłaca się tam kupować jakiekolwiek posiłki czy nawet zakąski. Co innego alkohol. Domowe wino wchodziło naprawdę dobrze.
Dzień 3 Sintra i Praia das Maçãs
Sintra zwabiła nas wpisaną na listę UNESCO rezydencją. Quinta da Regaleira, bo tak nazywa się ta posiadłość, otoczona jest tajemniczym parkiem, pełnym podziemnych przejść, wodnych kaskad i romantycznych zaułków.
Najciekawsza jest Studnia Wtajemniczenia, do której niczym po odwróconej wieży, wchodzimy coraz głębiej w sieć podziemnych korytarzy. Do Sintry odjeżdzają podmiejskie pociągi z częstotliwością około 30 minut. Podróż zajmuje mniej niż 50 minut i kosztuje 2,25 euro. Quinta da Regaleira jest osiągalna ze stacji kolejowej. Spacer (nieco pod górkę) zajmie nam około 20 minut.
Udało mi się zarezerwować fajny nocleg w Meraki Hostel. Świetne miejsce nad małym pubem, rzut kamieniem od oceanu.
Niemal pod naszymi oknami, swoją trasę kończy zabytkowy tramwaj, którym dojedziemy tu z Sintry. Jest opcja dotarcia autobusem – może i szybsza, ale na pewno nie tak urokliwa.
Przy Praia das Maçãs, czyli plaży jabłek, jest tylko kilka domów i jeden sklep spożywczy. Tworzy to klimat uśpionej wioski, gdzie wszyscy sie znają, a życie płynie swoim powolnym rytmem. Sklep spożywczy, choć dobrze zaopatrzony, jest niestety dosyć drogi.
Dlatego też warto w Sintrze zrobić zakupy na zapas. Na mapie znajdziecie portugalski odpowiednik biedronki czyli Pingo Doce. Świetne ceny mają także w portugalskim lidlu – szukajcie tych sklepów w swojej nawigacji.
Dzień 4: Cabo da Roca
Koniec świata. Przynajmniej tego znanego ludzkości, w czasach poprzedzających wielkie odkrycia geograficzne. Tu kończył się ląd i zaczynał bezmiar domysłów, nieprawdopodobnych opowieści i lęków. Cabo da Roca było naszym celem tego dnia. Niestety nie dam Wam dobrej rady jak dotrzeć do tego miejsca. Mogę dać tylko przestrogę, która jest pokłosiem naszych własnych doświadczeń: Nie próbujcie iść na Cabo da Roca pieszo. Z Praia das Maçãs, odległość wydaje sie do przyjęcia, jednak wysokie, strome klify, co chwila poprzecinane są wielkimi szczelinami, wdzierającymi się w głąb lądu. Są to warunki rodem z wysokich tatrzańskich grani, na które porwaliśmy sie w zwykłych klapkach.Brak też jest oznakowanych szlaków nad klifami. Widoki wprawdzie piękne, ale w przypadku braku odpowiedniego obuwia, lepiej po prostu skorzystać z usług lokalnego przewoźnika autobusowego scotturb.
Potrzebować będziemy w tym celu linii 403. która ma swój początek w Sintrze. Jazda tam z Praia das Maçãs jest jednak bez sensu. Wystarczy, że dojedziemy do Colares autobusem tego samego przewoźnika lub wspomnianym wcześniej tramwajem. Położenie przystanku w Praia das Maçãs znajdziecie na mapie poniżej.
Dzień 5: Podróż do Porto
Lizbona i Porto. Te dwa największe miasta Portugalii połączone są ze sobą licznymi połączeniami kolejowymi. Podróż powinna zając nam nie więcej niż 3 godziny. Nie marnując dnia, wczesnym rankiem łapiemy bus z Praia das Maçãs i w Sintrze przesiadamy sie na dobrze znany nam pociąg.
Szkoda nam żegnać się z Lizboną tak szybko, toteż robimy sobie spacer po najstarszej części miasta – Alfamie. Poranna kawusia zastaje nas w Terraço de Santa Luzia, skąd mamy przepiękny widok z miradouro das Portas do Sol.
Pociągi w kierunku Porto, startują ze stacji Lisboa Santa Apolonia, toteż nasza pozornie bezcelowa szwendanina po uliczkach miasta, powoli znosi nas w tamtym kierunku. Dobiega pora obiadu i przyjemnym zbiegiem okoliczności trafiamy do RC Restaurante. Opcja idealna dla każdego, kto podróżuje z lub do stacji Santa Apolonia, gdyż lokal położony jest w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów. Warto zawędrować tu nawet jeśli nie planujemy podróży koleją, gdyż chyba nigdzie w centrum Lizbony nie zjemy dwudaniowego obiadu z deserem i dowolnym napojem w cenie zaledwie 6 euro. Porcje są duże, a jedzenie smaczne. Z karty mamy do wyboru kilka pozycji, które przygotowywane są szybko. Szczerze możemy polecić to miejsce. Warto zawędrować tu nawet jeśli nie planujemy podróży koleją, gdyż chyba nigdzie w centrum Lizbony nie zjemy dwudaniowego obiadu z deserem i dowolnym napojem w cenie zaledwie 6 euro. Porcje są duże, a jedzenie smaczne. Z karty mamy do wyboru kilka pozycji, które przygotowywane są szybko. Szczerze możemy polecić to miejsce.
Bilety na kolej kupimy wygodnie przez internet. Przedsprzedaż rozpoczyna się już na dwa miesiące przed datą podróży i właśnie wtedy mamy niemal pewność, że uda nam się kupić bilet kolejowy w świetnej cenie. Przykładowe ceny regularne i promocyjne poniżej.
Zwróćcie uwagę na oznaczenie kategorii pociągów. Najszybszą opcją są pociągi Alfa Pendular (AP). Jest to portugalskie pendolino, ale nie taki farbowany list jak ten który znamy z polskich torów. W pociągach klasy AP, możemy doświadczyć tego, czym jest wychylne pudło pendolino. Nieco wolniejsze są pociągi Inter City (IC).
Dzień 6,7: Porto
Komunikacja w Porto nie zrobiła na nas dobrego wrażenia, może dlatego że funkcjonuje w tym mieście podział na strefy i trzeba nie małego obycia z tematem, by wiedzieć jaki bilet akurat trzeba sobie kupić. Przydatna może tu być strona transportu miejskiego w Porto, gdzie znajdziemy przydatną wyszukiwarkę połączeń metra, które w sumie bardziej przypomina tramwaje gdyż, spora część tego systemu poprowadzona jest na powierzchni ziemi. Wyszukiwarka na mapie rozrysuje nam trasę przejazdu, godzinę odjazdu i czas samej jazdy, i co najważniejsze: dowiemy sie jaki bilet musimy kupić.
Znalezienie taniego noclegu w szczycie sezonu nie było proste. W dobrej cenie i lokalizacji trafiliśmy na hotel Monte Sinai, położony w centrum miasta. Choć gospodarze nie umieją ani słowa po angielsku, to jednak nadrabiają zdecydowanie uprzejmością i chęcią pomocy. Jest czysto choć, styl retro miesza się z klimatem mrocznego horroru. Nie narzekaliśmy jednak.
Na tej samej ulicy gdzie nasz hotel, możecie trafić na manufakturę Prometeu Artesanto w której wytwarzane są ceramiczne płytki azulejos w przeróżnych rozmiarach i kompozycjach. Możemy na miejscu przyjrzeć się pracy rzemieślników i wybrać coś dla siebie, a wybór jest ogromny. Jeśli jesteście przed remontem kuchni lub łazienki, to może to być świetna opcja zakupienia pięknego i oryginalnego elementu wystroju, który przypomni portugalskie wakacje.
Oprócz oczywistego powodu wizyty w Porto, jakim jest skosztowanie tutejszego wina, naszym celem było również zatopienie zębów we Francesinhi. Jeśli jesteś modelką żyjącą na liściu sałaty, to nawet nie myśl o tym daniu. To rodzaj kanapki z mięsem, serem i jajkiem sadzonym. Wszystko zalane w piwnym sosie. Aż mnie wątroba zabolała kiedy to piszę!
Za najlepszy lokal serwujące to portugalskie danie, uchodzi Café Santiago, jednak my zastaliśmy to miejsce zamknięte. Myślę jednak, że Casa das Tortas, która jest nie opodal, przyjęła nas równie dobrze. Gospodarz tej restauracji, poczęstował nas doskonałym porto, w ramach przeprosin za długi czas oczekiwania, który nie był wcale taki znowu długi. Na koniec poczęstował nas jeszcze grappą w ramach przepłukania ust po posiłku i uprzejmie zamienił z nami kilka zdań na temat portugalskiej kuchni 😉
Czasem chyba jednak lepiej odpuścić te najbardziej oblegane przez turystów lokale.
Portugalskim towarzyszem naszych śniadań było pasteis de bacalhau. Ten krokiet z dorsza można kupić niemal w każdej piekarni i smakuje naprawdę dobrze.
Filmy z Portugalią które mi się podobały:
Thanks for sharing. I read many of your blog posts, cool, your blog is very good. https://accounts.binance.com/it/register-person?ref=W0BCQMF1
I am a student of BAK College. The recent paper competition gave me a lot of headaches, and I checked a lot of information. Finally, after reading your article, it suddenly dawned on me that I can still have such an idea. grateful. But I still have some questions, hope you can help me.