
Mówią że te góry to takie sudeckie Bieszczady. Czy jest to określenie na wyrost? A może są bardziej dzikie, puste i tajemnicze od pierwowzoru? To postanowiliśmy sprawdzić!
W lipcowy poranek, jedziemy do Bielic, miejscowości u podnóża Gór Bialskich. Droga z początku szeroka, staje się coraz węższa i węższa i ma się wrażenie że odwleka ona swój rychły koniec. Ten w końcu następuje na samym końcu wsi, przy leśniczówce. Tam, na małym parkingu zostawiamy auto i snujemy się lekko w górę.
Już na samym początku doświadczamy zjawiska, którego nie zaznaliśmy w żadnym innym sudeckim pasmie górskim. Zjawiska, o istnieniu którego wielu już zapomniało, a które może zasiać niepokój w niejednej głowie – nasze telefony były poza zasięgiem jakiejkolwiek sieci. Nawet na alarmowe się nie dało zadzwonić!
Niemcy chcieli zasiedlić te góry wyżej – powstała kolonia Bielic – Nowa Biela. Po wojnie jednak, wieś wyludniła się, i dziś jedynie stosy kamieni pod samotnymi świerkami, przypominają o istniejących tu niegdyś zabudowaniach.
Idąc dalej pod górę, coraz bardziej stromo, nieustannie towarzyszy nam las. On jeden zatrzymywał ludzi w Bielicach. Wszystko inne: peryferyjne położenie, granica państwa, marne warunki dla rolnictwa, odpychały z tego miejsca. Mimo intensywnej gospodarki leśnej, prowadzonej tu od czasów Księżnej Marianny Orańskiej, znalazły się w Górach Bialskich obszary niemal nietknięte ludzką ręką i jej siekierą. To chyba najbardziej pociągało mnie w tych górach, gdy jakiś czas temu na przedwojennej mapie Sudetów znalazłem miejsce opisane jako Saalwiesen.
Jako jeden z nielicznych obszarów chronionych w tamtych czasach, został wyróżniony poprzez umieszczenie na turystycznej mapie. Dziś, odnajdujemy to miejsce pod nazwą Puszcza Śnieżnej Białki, porośnięte pierwotnym lasem, niemal całkowicie zwróconym naturze.
Człowiek na tutejszym szlaku może poczuć się jak intruz. Jeszcze nie tak dawno, komunistyczna granica państwa pogłębiała to uczucie. Znajdująca się kiedyś w puszczy chata, służąca wędrowcom za schron przepadła, zniszczona przez Wojska Ochrony Pogranicza.
Do samej granicy dochodzimy nieco wyżej. Będzie ona nam towarzyszyć przez następnych kilka, ładnych kilometrów. Podobnie zresztą jak cisza, odosobnienie i nieskończone połacie krzewów leśnych jagód. Jak paciorki na sznurek granicznego szlaku, nawleczone są ledwo zarysowane wierzchołki gór. Ledwo je odczuwamy pod nogami.
Jedynie na szczycie Rudawca gromadzą się ludzie by odpocząć i zrobić pamiątkowe zdjęcia – góra to w końcu nie byle jaka. Jako najwyższa w Górach Bialskich zaliczana jest do Korony Gór Polskich. Same Góry Bialskie jednak, zdaniem niektórych nie powinny być zaliczane jako odrębny geograficzny byt. Ich granice są nieostre. Być może ta właśnie niepozorność i skrytość definiuje ich charakter.
Leśna ścieżka na górskim grzbiecie, zaczyna nas nużyć i powoli zaczynają się te myśli o kawie czy ewentualnie zimnym piwie. Tym przyjemniej zaskakuje nas Przełęcz Płoszczyna, gdzie w dawnym budynku pograniczników funkcjonuje dziś punkt gastronomiczny, licznie oblegany przez tych którzy przyjechali tu rowerami, motocyklami, autem, lub przyszli na nogach z tej i tamtej strony granicy. Kupić można tu także obiad – płacić można i w złotówkach i w koronach.
Przecinająca Przełęcz Płoszczyna, asfaltowa droga jest jednym z tych zapomnianych traktów w Masywie Śnieżnika. Wybudowana niegdyś przez księżną Orańską, miała służyć eksploatacji lasów, pobudzaniu przemysłu i turystyki. Wędrowali ją kuracjusze z pobliskiego Lądka – Zdroju, z ambicją zdobycia Wysokiego Jesionika. Dziś jest tu bardzo spokojnie.
Po odpoczynku schodzimy w dół, do rzecznej doliny, który powoli pnąc się wyżej, wytycza nam kierunek dalszej wędrówki na szczyt Czernicy. Bita droga znów pokrywa się gładkim asfaltem, właściwie nie wiadomo dla kogo. Czy wylano go tu specjalnie dla rowerzystów? Ci, nie ciekawi odpowiedzi na to pytanie, chętnie z niej korzystają. Ktoś przy drodze zagarnął bieg wodnej strugi wypływającej ze źródła i poprowadził ją po metalowej rynnie, zawieszonej może z półtora metra ponad poziomem szosy. Można się tam przyjemnie ochłodzić i odpocząć przy ławce. Tuż za tym miejscem, skręcamy na leśną ścieżkę i po chwili znajdujemy się na szczycie Czernicy.
Wieża widokowa pozwala nasycić nam się widokami wschodniej części Sudetów, których do tej pory skąpiły nam bialskie lasy porastające wszystko wokół. Widzimy Śnieżnik, Czarną Górę, Szczeliniec, i rozległe przestrzenie Kotliny Kłodzkiej. Daleko na linii horyzontu widać Śnieżkę, i elektrownię w Opolu – tak szeroka jest tu panorama!
Czy samo to, że Góry Bialskie są dzikie i odludne pozwala przyrównać je do Bieszczad? Z całą pewnością nie. Bieszczady najbardziej kojarzą mi się z ucieczką od ludzi. Rzuceniem wszystkiego, by móc zatracić się w naturze. Ten brakujący element dopełniający całości odnalazłem w ukrytej przed światem chacie nieopodal szczytu Czernicy. Ale to już temat na kolejną opowieść 🙂