
Jak wygląda miejsce inspirujące pisarzy, do tego stopnia, że sięgają po najwyższe laury? W Dwunastu obrazkach z Wałbrzycha, Nowej Rudy i okolic. 1996; Olga Tokarczuk prowadzi nas przez Włodzickie Wzgórza i Krajanów, będącymi jej domem i miejscem pracy twórczej.
Horyzonty
Rozpoznaję w sobie to uczucie, kiedy skądś wracam i nagle zaczynam czuć się u siebie. Długo nie potrafiłam znaleźć przyczyny tego uczucia w krajobrazie, aż w końcu skojarzyłam – to wyższy horyzont. Na równinach więcej jest nieba, ziemi mniej, horyzont wydaje się niższy. Za Wrocławiem pojawiają się góry na widnokręgu i potem z każdym kilometrem niezauważalnie rosną. Robi się ciemniej, ziemia rozrasta się, a niebo maleje. Drzwiami tej przemiany jest Masyw Ślęży.
Żyjemy tutaj w świecie ciemniejszym, bardziej chłodnym. Zima trwadłużej, a wiosna przychodzi później. Przez okna naszych domów wpada mniej światła, dłużej trwa noc, sen intensywniej wypełnia życie. Mój dom stoi w dolinie, noce są więc dłuższe, dni krótsze. Ale mogę spowalniać czas, wychodząc za słońcem na przełęcz.
Ruiny
Spacer po wzgórzach wokół mojego domu to spacer po ruinach. W latach 20. stało tutaj dwadzieścia domów, zostały cztery. Ruiny są wszędzie, nie tylko na polach i w zagajnikach. Jesienią, podczas wyprawy na grzyby, znajduje się resztki fundamentów, kamienne prostokąty, pozostałości ścian wrośnięte w ziemię, zaskakująco kolorowe kafle, sklepienia piwnic, w których zamieszkały lisy. Ruiny są także w miastach i wsiach. Wciąż jeszcze mieszkają w nich ludzie. Tynkują je na biało i ozdabiają magicznymi okręgami anten satelitarnych. Wtedy myślę, że żyjemy na ruinach jakiejś cywilizacji, która odchodzi. Że tak jest na całym świecie, tylko tutaj lepiej to widać. A potem myślę, że to bardzo ludzki punkt widzenia, zresztą na inny mnie nie stać – czas, cywilizacje, historia. Co to kogo obchodzi.
Lecz gdyby spojrzeć na świat oczami ziemi, to jak by wyglądał? Domy widziane od fundamentów, drzewa od korzeni, ludzie od stóp… Jak wtedy wyglądałaby cała historia? Tupanie, zawracanie, błądzenie, przemijanie, przychodzenie i odchodzenie. To dlatego ziemia połyka niezamieszkane domy. Wtedy kamień wraca tam, skąd się wziął, tak samo jak drewno, cegła, stal. Ziemia jest wielkim uśpionym zwierzęciem. Żyje w czasie, którego nie rozumiemy.
Skarby
Wszyscy mamy tutaj obsesję skarbów. Że nasze pomidory rosną na skrzyniach z porcelaną, że w ścianach śpią wciąż skrytki pełne starych ksiąg, dokumentów i złotych zegarków, a w wyschniętych, zawalonych studniach leżą srebrne zastawy. Kupujemy od Rosjan wykrywacze metali i chodzimy z nimi po polach i ruinach domów.
Gdy mężczyźni spotykają się przed sklepem i piją piwo, zawsze prędzej czy później pojawia się temat skarbów. Ktoś znowu widział samochód na niemieckich rejestracjach stojący przy drodze, a potem w swoim sadzie, pod drzewem znalazł rozkopaną dziurę. „Ach, dlaczego nie przyszło mi do głowy, żeby tam kopać?” – mówią.
Co za niezwykłe uczucie – mieć ziemię, która rodzi skarby, jak pieczarki.
Rzeczy
Człowiek jest taką samą rzeczą jak inne ożywione rzeczy, jak sery, jak wina, grzyby. To, co nosi w sobie, mówi mu, czym się stanie w przyszłości, ale to, co go otacza na zewnątrz, czym oddycha, co sam zjada, sprawia, jaki będzie, określa jego cechy szczególne.
Czy istnieje związek między kolorem ziemi, na której się żyje,
a zabarwieniem myśli, snów i uczuć? Czy kiedykolwiek zbadano zależność między rodzajem gleby, ukształtowaniem terenu, smakiem wody w rzekach a życiem wewnętrznym ludzi?
Ludzie
Ziemie niczyje, te, przez które maszerowały wojska, o które wybuchały wojny, które zmieniały języki, które gmatwały granice, które witały przybyszów, potem żegnały wypędzonych – takie ziemie rodzą ludzi wolnych. Wszelkie przywiązanie staje się chwilowe, wszelki czas staje się
chwilowy. Istnieje tylko to, co jest poza.
Jakub Böhme, Kaspar Schwenkfeld, Anioł Ślązak i ten anonimowy lekarz, który podpisywał się Silesius, non Polonus, non Germanus.
Dom
Ludzie nigdy nie szanowali tutaj domów. Po prostu wprowadzili się i mieszkali. Nigdy do nich nie należały. Podwójnie nie należały, bo najpierw zbudowali je obcy, a potem wzięła je w posiadanie komuna i pożyczyła tylko ludziom na jakiś czas. Odpadały więc tynki, wypaczały
się okna, zdzierały podłogi. Na wsiach koło Nowej Rudy ludzie tak długo używali domów, aż te zaczynały się walić. Wtedy gmina dawała im następne. Mieszkańcy jednego dnia przenosili swój dobytek na drugą stronę strumienia albo drogi i żyli dalej. Zimą zawalały się dachy i podłogi zasypywał śnieg. Czy słowo „gwałt” jest zastrzeżone tylko do istoty żywej? Czy można powiedzieć, że zgwałcony został przedmiot – stare pianino, w które uderza się tak długo, aż odpadną klawisze, albo szafa porąbana na opał, albo dom opuszczony jesienią, gdy pierwsze deszcze zaczynają przeciekać przez dachówki, albo czereśniowe drzewa, którym obłamuje się gałęzie, żeby dobrać się do owoców?
Pałac
W Krajanowie stał Pałac. Miał szerokie schody z lwami po bokach. Otaczały go limby, tuje, ginkgo biloby, kanadyjskie sosny. Jechało się do niego od kościoła w prawo, przez mostek, przez bramę. Najpierw zrobiono w nim szkołę. Jego kawałki zostały w szufladach ze zdjęciami: dzieci stoją na schodach, klasa siódma z wychowawczynią; po bokach kamienne lwy. Potem, w latach 70., uznano, że Pałac zamieni się w Dom Wypoczynkowy albo Ośrodek Szkoleniowy czy coś w tym rodzaju. Dla tych idących w przyszłość zamierzeń Pałac okazał się za mały, zbyt niepozorny, więc dobudowano piętro. Nie jedno piętro, ale dwa, całkiem solidne, na wyrost. Zanim położono dach, nowe piętra się zawaliły. Co powodowało człowiekiem, który kazał wysadzić cały Pałac? Pewnie złość. Nie zostały nawet schody ani dwa kamienne lwy. Ludzie ze wsi rozebrali gruzy i pobudowali sobie obórki i ganki. Między tujami i sosnami zostało puste miejsce, płaskie jak stół.
Widokówka
Istnieje prosta estetyka – piękne jest to, co czyste, jasne, uporządkowane i gładkie. Piękne są miasta gładko wybrukowane, jasno otynkowane, o rynkach wysztafirowanych klombami jaskrawych kwiatów. Tak
komponuje się widokówki – oko syci się powierzchownym ładem.
Nikt nie robi widokówek z przepełnionych śmietników, szczerbatego bruku, opustoszałych kopalni, hałd porosłych brzozami, żwirowni, zniszczonych lasów w Karkonoszach, szarych domków z plamami wilgoci na ścianach, z ubłoconych butów. Jak łatwo zgadnąć – takie widoki są brzydkie. Wałbrzych, Nowa Ruda i okolice są więc brzydkie. Zwłaszcza wczesną wiosną, gdy wieją zachodnie wiatry i ciągną gdzieś znad Europy niskie ciemne chmury. Dni są ciemne i wietrzne. Ziemia wiecznie mokra. Tynki szare i brudne, ulice rozkopane. Góry przybierają szaropłową barwę,
którą może ożywić słońce, jeżeli w ogóle się pojawi. Ludzie piją, śpią i składają się w ofierze telewizorom. Tak to wygląda. Nie nadaje się na widokówkę.
Poziomy i piony
Mój przyjaciel zatrzymuje samochód gdzieś w okolicach Łodzi, bo chce zrobić siku. Wychodzi na pobocze drogi i widzi przed sobą płaską, ogromną przestrzeń, widzi lasy, wsie, kościoły. Czuje się obnażony i zawstydzony, wystawiony na widok całego świata. Nawet nie potrafi się załatwić.
To jest cecha ludzi z gór – rodzaj agorafobii, a jednocześnie
przywiązanie do kluczenia i chowania się. W Wałbrzychu nie można chodzić na skróty. Leży w dolinach górskich, wzdłuż biegu rzek i rzeczek, kluczy między wzgórzami. Pójść na skróty, znaczyłoby wspiąć się na górę i potem z niej zejść. Trzeba by było przedzierać się porośniętymi zboczami, zdobywać szczyty i zaraz je porzucać na rzecz dolin. Z jakichś względów miasta lubią doliny, zbocza górskie pozostawiają cmentarzom. Nigdzie zmarli nie mają tak pięknych widoków jak w Wałbrzychu i Nowej Rudzie.
Centrala
Centrala – tak tutaj ludzie mówią o Polsce. Centrala to Kraków, Warszawa, Zakopane, kraj na wschód od jakiejś niejasnej, rozmytej już linii, która kiedyś dzieliła Europę na zapomniane obecnie państwa.
Jeżeli istnieje Centrala, to znaczy, że tutaj jest tylko filia,
przedstawicielstwo, rubieże, frontiera, peryferie. Że zostałam zesłana albo sama się zesłałam na te końce świata, i być może kresem mojego życia będzie jakiś powrót. Ale tak mówią tylko starsi, tylko ci, którzy pamiętają transporty na Zachód, pociągi pełne ludzi i zwierząt jadących w końcu w nieznane. Ci, którzy pamiętają puste miasta, domy z oknami otwartymi na przestrzał, pokojami, w których nie zdążono pościelić łóżek. Stoły, na których stały talerze z zupą, ciepłe czajniki na blacie kuchennym, książki wypełnione milczącymi obcymi słowami, nieznane kwiaty w ogrodach, zdziwione koty, które przecież przywiązują się zawsze tylko do miejsc. To wciąż jeszcze widzą starsi. Ale młodsi biorą już obcość za swoją własną. Każdy świat jest w końcu człowiekowi obcy.
Każdy świat trzeba zdobywać od początku i oswajać go od początku, bez względu na to, czy to samo robiła babka i prababka. Niemieckie napisy są właściwością murów, może rosły razem z nimi. Może istnieją pod każdym tynkiem. Albo smukłe tuje, które wyrastają nagle wśród świerków, na granicy lasów i pól. Albo studnie w zaroślach – to dzięki nim można domyślić się, że tutaj kiedyś stał dom.
Na skróty:
- Wybrane do wpisu teksty Olgi Tokarczuk pochodzą z jej zbioru esejów Moment Niedźwiedzia
- Dużo o okolicach Nowej Rudy przeczytacie także w jej książce Dom dzienny, dom nocny
- Pod Włodzickie Wzgórza można łatwo dojechać pociągami, kursującymi po malowniczej linii Wałbrzych – Kłodzko. Wędrówkę rozpoczynamy Na stacji Nowa Ruda lub Świerki Dolne. Przy każdej stacji mamy miejsce do parkowania. Pamiętajmy wtedy o wcześniejszym sprawdzeniu rozkładu jazdy dla powrotnego pociągu
Ale przyjemnie się czyta fragmenty Olgi… 🙂
Super blog!